Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

— Powinienem był być u niej — dodał — a przyznaję ci się — odkładam, zwłóczę... tak mi to ciężko...
Wstał od stołu Wilski, i zbierając się widać na szczersze wyznania, długo ociągał z niemi. Coś go od nich wstrzymywało, choć dusznie potrzebował się wyspowiadać.
Stanął potem przed Olesiem i popatrzywszy nań, rękę mu podał do uścisku.
— Ja cię kocham i ufam ci — odezwał się. Między nami mówiąc... to stosunki moje z hrabiną, dziś, więcej niż kiedy, wymagają oględności...
En tout bien, tout honneur (tu się mocno zakrztusił) — byłem zawsze grzecznym i czułym dla pięknej hrabiny, za życia kochanego mojego hrabiego, i po jego śmierci, ale — nie myślałem o żadnej konkiecie...
Oleś uśmiechnął się, począł bębnić palcami po stoliku i wtrącił.
— Przedmowa mi nie potrzebna — mów odrazu... o co idzie.
— Boję się czy hrabina nie wyobraża sobie że ja... jestem w niej zakochany...
Oleś kiwał głową — Wilski zmilczał trochę.
— Mów dalej — rzekł a bądź szczerszym... słowo ci daję, że ślepy nie jestem, a no gdzie trzeba udawać ślepego — umiem... Mów, jakbyś z sobą mówił, nie ze mną.
Wilski się zarumienił.
— Vous êtes méchant — rzekł... tegom się po tobie nie spodziewał.
— A ja po tobie, takich kołowań, gdy sami z sobą mówimy na osobności... ale — kończ... Czy chciałbyś uniknąć spotykania z hrabiną? trochę ostudzić dawne stosunki?
— Coś nakształt tego — przebąknął nareszcie Wilski — ale mnie dobrze nie zrozumiałeś. Hrabina jest ładna, jest na swój wiek, bardzo nawet piękna, miła, ujmująca, niebezpieczna... Łatwo teraz, owdowiawszy, mógłbym się dać wziąść za serce i...