Umówiono się na godzinę poobiednią... Oleś odjechał, rozstali się serdecznie. Wilskiemu już może nie szło o to, że był zrozumianym, byle nie potrzebował się przyznawać.
Nazajutrz hrabina siedziała w tym samym fotelu w salonie, sama jedna z książką, podparta na ręku, stokroć smutniejsza niż wprzódy, gdy stary kamerdyner, wiedząc jaką jej tam uczyni przyjemność, po cichu wszedł oznajmując, iż — zdawało mu się, że powóz pana Wilskiego i jego konie poznał w alei.
Hrabina się zarumieniła nieco, zerwała z krzesła, i pobiegła do swego pokoju, zobaczyć w zwierciadle, przygotować na przyjęcie tak długo oczekiwanego gościa.
— A! nareszcie! — mówiła do siebie poruszona. Nareszcie!... Włosy przyczesała gładko, przybrała fizyognomię smutną, poważną... wróciła raz i drugi do zwierciadła, jak do doradzcy, i ściągnęła nieco wyjście do salonu, choć Wilski już w nim czekał na nią.
Naostatek wysunęła się z bijącem sercem, ale krokiem powolnym, z półuśmiechem melancholicznym, i otworzywszy drzwi, ujrzawszy stojącego Wilskiego, na którego twarzy malowało się pomięszanie, żywo wyciągnęła mu rączki obie, patrząc natarczywie w oczy.
— Mój drogi... przyjacielu! mój biedny przyjacielu... W milczeniu przeszli tak trzymając się za ręce do krzesła. Hrabina siadła pochylona ku niemu... rozczulona... On — milczał... Położenie było tak draźliwe, iż bodaj w tej chwili nie liczył minut, które pozostawały do przebycia, nimby się Oleś obiecany zjawił.
Lecz — cicho było dokoła. Hrabianka Julia... z St. Flour — znajdowały się na górze. Ks. Maryan spał w krześle w pokoju w oficynach, a hrabia Emil prowadził w stajni zajmującą rozmowę z fornalem o wiejskich pięknościach, których przymioty były Maćkowi doskonale znane.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/139
Ta strona została skorygowana.