słomiany nie uchodził, miał czapeczkę aksamitną przestarzałego kroju, trochę zbladłą, z kutasem, na rękach wyprane świeżo łosiowe rękawice, a w bocznej kieszeni chustkę kolorową, której końce wystawały.
Ten ubiór zwracający oczy, jemu się musiał wydawać bardzo zwyczajnym, bo go bynajmniej nie kłopotał, choć ludzie sobie idący palcami go pokazywali.
— Bocion! — mówili parobczaki przy furach.
— Rinaldo-Rinaldini! — szeptały ekonomówny.
— Cudak — mówił poczthalter, żeby się tak ubrać do kościoła.
Okoszko szedł nie bardzo patrząc na to co go otaczało; z ukosa właśnie nadchodzili Zellerowie, dostrzegł ich, zatrzymał się nieco i poszukawszy oczyma, łatwo się domyślił Alfreda. W istocie domyślać się go musiał, bo poznaćby był nie mógł. Dawniej go dosyć lubił. Namyślać się zdawał chwilę, potem wprost na niego skierował, i z uśmiechem do idącego przystąpił.
Alfred dopiero teraz go spostrzegłszy, stanął. Rodzina nie zatrzymując się, rzuciwszy okiem na dziwaka, szła dalej.
Łowczy za obie ręce chwycił Alfreda, i postawiwszy go naprzeciw siebie, a sam stanął z założonemi rękami.
— A cóż? niepoznajesz mnie? ty! niewdzięczniku?
Zeller poznał go odrazu, ale scena odbywała się wśród rynku, na co Okoszko najmniej zważał.
— Uciśnijmyż się! — zawołał stary, ręce zostawiwszy — jak się masz? cieszę się. Tyle na tę chwilę. Dzwonią na summę, pójdziemy do kościoła jak i drudzy, na gawędy, czasu niema. Godzina to Boża, ale po summie, zrób że mi tę łaskę, chcę z tobą pogadać.
— Wstąpisz łowczy do rodziców?
— Gdzie zaś? ja nie bywam nigdzie, a przy ludziach wielu gadać nie umiem. Na pojedynka, to jeszcze. Odwykłem, widzisz, od ludzi i rozmowy. Najczęściej z psami gadam, a to są monologi. Po mszy na
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/149
Ta strona została skorygowana.