Zaraz po odejściu jego, posypały się sądy, domysły i żarciki, lecz wrażenie było powszechne, że miano do czynienia z „wygą“, z człowiekiem nie łatwym, „kutym“ i wytrawnym. Wilski unikał wydawania dekretu, ale i z jego twarzy widać było, że mu dał do zrozumienia ten człowiek, i że go sobie zapewne wprzódy wcale inaczej wystawiał.
Gdy się to działo na Abdankówce, Zeller wracał do dworku rodziców, wiedząc że go tam rodzeństwo, zapewne z niepokojem, oczekiwało na obiad. Po drodze musiał jeszcze minąć poczthaltera, który zobaczywszy go przechodzącego wybiegł z żoną i sztabem swym, aby mu się choć z daleka przypatrzeć, dalej zbliżył się doń pan Henryk z ukłonem, i zaczepił kilku słowy, aby pokazać miasteczku, iż do niego miał poufały przystęp.
W rynku, gdzie jeszcze było gwarno, koło miejskiej miary i kramów, złapał go nareszcie Paweł, niespokojny co się z nim stało i wysłany na zwiady. Krupnik już dwa razy wracał do kuchni. Kanonik sam przychodził chcąc na obiad zaprosić Zellera do siebie.
Paweł śmiał się.
— Bodaj to mieć pieniądze — zawołał — nigdy Zellerowie w takiej modzie nie byli jak teraz, z łaski twojej! Lat wiele nikt na nas nie spojrzał... teraz... nagle otoczyła nas aureola złota... i — dodał — mam prawdziwą obrzydliwość do ludzi... bo większa ich część... podła!
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/157
Ta strona została skorygowana.