Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

waty... z nosem kartoflowatym, blałemi zębami... i miną dobroduszną. Jakby naumyślnie na trzeciego do wista stworzony. Ręce miał tłuste, a na nieb kilka grubych pierścieni, które przy kartach dobrze się wydają.
Znać też w nim było zamożnego człeka, bo łańcuch u zegarka i medalion, szczero złote, grube były i masywne na podziw. Guziki u koszuli, też złote, zdumiewały rozmiarami.
— Moję żonę znasz? — rzekł poczthalter — ale mi się, bestyo, nie umizgaj! Dam ja ci! Ho! ho! ty na to jak na lato...
Rozśmiał się Juraś.
— Bądź spokojny... jeszczeby też czego, przyjacielowi żonkę bałamucić!
— A któż to robi jak nie przyjaciele? — zawołał Paździerski.
Przy pani poczthalterowej zastali na straży Micia, który ją szósty podobno raz w tłustą łapkę pocałował; poczthalter narobił niby hałasu... i zaprezentował Jurasia, który też do ręki się dobrał i cmoknął.
Złożyło się tedy małe gronko, bardzo wesołe, którego ognisko stanowiły czarne oczy pani Paździerskiej. Pan Mieczysław Abdank, który nie znał Jurasia, po zaprezentowaniu, odciągnął do pierwszego pokoju gospodarza, aby go spytać co to była za figura...
— To, panie dobrodzieju, kolega mój, i z jednych stron, z kośćmi dobry człek i — nie głupi — rzekł Paździerski. Chodziliśmy razem do szkół, gdy był jak pasternak, ojciec jego ekonomował, dosyć panu powiedzieć, szelma jestem, że on dziś mało czterykroć ma...
— A to jakim sposobem? ożenił się?
— Chowaj Boże! Takim go sprytem Pan Bóg obdarzył W szkołach już co my wszyscy tracili, to on zbierał i szachrował... Spryt miał osobliwy... potem końmi handlował, wolami, świńmi... jemu to wszystko jedno... aż zaczął pieniędzmi... Jak już się do tego