Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

wziął, tak poszło i poszło... Mówią lichwa, a ja powiadam lichwy, panie, niema, szelma jestem... Potrzebujesz, zapłać! Chcesz bierz, chcesz nie bierz... wolnemu wola... Otóż do tego doszedł, że na majątkach ma kapitały... ho! ho! Tylko, tylko co nie widać, szelma jestem, jak gdzieś klucz kupi... Spryt ma, panie, gorzej żyda... I tak, gadaj z nim, baraszkuj, dobry człek, ale jak do pieniędzy przyjdzie — kat! Nie popuści, rodzonemu bratu.
Zdaje się, że to objaśnienie dostatecznem było dla pana Mieczysława, gdyż weszli do pokoju, w którym już piękna gosposia nalewała herbatę... Przyjemna woń jamaiki rozeszła się po pokoju... Karty już były przygotowane i żeby czasu nie tracić — zasiedli, a w interwałach poczęła się rozmowa...
— Gdzież to ciebie licho niesie? — odezwał się poczthalter...
Juraś ramionami ruszył.
— A to prawda że licho, zgadłeś — rzekł — mam głupi interes...
— E! eh! żebyś ty się wdał w co podobnego! — odezwał się Paździerski.
— Juści ja swoje wykołaczę — dodał Juraś — ale biedy zażyję...
— Z kimże?
Juraś się obejrzał po pokoju i oczyma dał znać, że możeby lepiej było nie mówić.
— Ale mów! ztąd nic nie wyjdzie! Pan sędzia...
— O, o mnie proszę być spokojnym — rzekł Abdank — jak w grób.
— Ale bo to, widzi pan, znajome osoby... Wilski mi narobił tej biedy...
— Wilski przecie nie bankrut! — odezwał się Abdank — on w interesach dobrze...
— Ja to wiem — mówił Juraś — nie z nim mam do czynienia.
Po śmierci hrabiego Turskiego, interesa tej hrabiny, wymagały oczyszczenia... Trzeba było około trzechkroć... Ja właśnie miałem tę summę, ale mi się