Abdank zdziwił się mocno.
— Nic nie wiedziałem...
— Może plotki...
— Bądź co bądź — głośno dorzucił gospodarz — strachu niema o twoje pieniądze, majątku starczy...
— Już jak tylko proces — to licha warto, prawnicy, adwokaci, dykasterye, kancelarya masło zliżę z chleba... a nam sucha kromka... Co to kosztuje — to aż strach. Żaden ręką nie ruszy, żeby mu nie wścibić w nią... Ja to, panie, znam...
Szedł dalej wist, ale wszyscy byli zamyśleni mocno, z Jurasia chwilami podżartowywano, odgryzał się, i dopiero przy gęsi i węgierskim winie, gdy gosposia też wyszła prezydować u wieczerzy i zachęcać do jedzenia, humory do normalnego stanu wróciły...
Po wieczerzy grać już było późno i niedogodnie, pan Mieczysław też zaczął się wybierać do Abdankówki, bo był o ludzi, których tam zostawił, niespokojny, napijały się nieboraczątka z nudów i dom czasem stał pustkami, bo szynczek blizko.
Poczthalter z Jurasiem gawędzili chwilę sami po cichu, aż podróżnemu gęba się zaczęła rozdzierać do ziewania — musiał do snu wybierać.
— Już po nocy nie chce mi się wlec — rzekł — prześpię się jako tako w pasażerskiej izbie, a dodnia mi konie dać każecie.
Paździerski go przeprowadził, ażeby dopilnować posłania na kanapie skórą wybitej, i tylko co się zaczęło do snu przygotowanie, gdy trąbka dała się słyszeć przed gankiem, a w chwilę potem, mężczyzna średnich lat wszedł do pokoju...
Był to pan Alfred Zeller, za pilnym interesem jadący do Lublina tak pośpiesznie, iż nawet do rodziców nie wstępował, mając dopiero być u nich w powrocie. Poczthalter który go tylko widywał z daleka, i nigdy się do niego zbliżyć nie mógł, poznał go zaraz. Rad był ze zdarzenia, i postanowił z niego korzystać, bo mu na sercu leżało zawiązanie stosun-
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/179
Ta strona została skorygowana.