ków... Mówiono, że Zeller tanio wydzierżawiał folwarki.
— Prosiłbym pana o konie! odezwał się przybyły...
Paździerski zatarł ręce zafrasowany niby, ale z wielką i nie zwykłą sobie, względem passażerów grzecznością.
— Panie dobrodzieju — dałbym z duszy serca, ale ostatnie wzięła poczta rządowa... a te co powróciły, ledwie dyszą. Półgodzinki... a służyć będę. Widzi pan oto, że i ten przed panem dobrodziejem przybyły, czekać musi... Ale... wszak — jeśli się nie mylę? pan Alfred Zeller z Owsina? Miałem honor widzieć go z daleka... Bardzo mi miło mu się zaprezentować. Niech pan siada! Pozwoli pan sobie służyć herbatą? Jestem tu sąsiadem czcigodnych jego rodziców, zatem wolno mi będzie...
Tu się skłonił Alfred, stał, dosyć ozięble przyjmując grzeczności...
— Półgodzinki! — dodał Paździerski.
Zeller zamruczawszy coś usiadł smutny... Juraś skorzystał z chwili, aby mu się zaprezentować. Miał ten defekt, że spotkawszy obcego, zaraz mu o sobie mówić musiał, i popisywać się z głową i kieszenią.
— I mnie to właśnie spotyka, że muszę podnocować — rzekł — i ja jadę do Lublina. Człowiek ma interesów przez wierzch głowy...
Zeller nie odpowiadał.
— Zwyczajnie w dorobku... mówił Juraś... Chce człowiek chleb jeść, pracować trzeba.
Przyniesiono herbatę, która przerwała rozmowę, Paździerski przysiadł się do nich. Zeller ciągle milczący, odzywał się jednak półsłówkami, tyle ile potrzeba, ażeby się to rozmową nazywać mogło...
— Pan ma wielkie interesa, zwyczajnie jako obywatel — mówił Juraś... Słyszałem że pan kupił klucz Owsiński... i tanio słyszę powypuszczał folwarki.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/180
Ta strona została skorygowana.