„Oporządzić“ mógł naiwnego kapitalistę, tylko póki on na swój rozum i niedoświadczenie się spuszczał. Nie przyszło nawet na myśl szlachcicowi, że jeśli on gorąco sobie życzył zbyć się utrapionej pretensyi, na której strata była pewną, to — Zeller stokroć gorącej chciał ją nabyć, choćby z ofiarą... Oba jednak udawali obojętnych... Gdy Juraś usłyszał o plenipotencie — począł sykać.
— Już to z tymi... pełnomocnikami — fuknął — niech ich wszyscy... wezmą... to drugi tom adwokatów, smarować ich trzeba... a, żeby rozum swój pokazali, kręcą. Wie pan co? Na co nam plenipotenci, prawnicy, dyabły...
Mam procentów samych piętnaście tysięcy zaległych. Pal dyabli — odstąpię! niechaj moje przepada.
Zeller schylony palił cygaro.
— Co pan na to? — wtrącił Paździerski.
Pan Alfred wzdychał, udając symplicyusza wielkiego.
— Prawda — rzekł, jakby się dał pochwycić — że dziś z kapitałami lokata trudna.
— Okrutnie trudna! ja to wiem! — buchnął Juraś... Namyśl się pan — i interes gotowy... dla obu dobry.
Oczy mu się aż iskrzyły.
— Matko miłosierdzia — myślał — nie oświecajże go poczciwego człowieka... Ja w dorobku, on bogacz... nie lepiej że, aby on stracił... niż ja nieszczęśliwy!... Św. Antoni Padewski... ratuj mnie... i moją krwawicę.
Zeller wciąc dym puszczał z ust, ale ani słowa... Paździerskiemu biło serce zupełnie tak, jak gdyby przy stoliku sztosa patrzał na ciągnienie — vabanque! Przyszło to tak niespodzianie.
— Bogacz — myślał — co jemu tam te dwakroć, trzykroć! On gdzieś musiał kasę rozbić... Ale... spekulator nieciekawy, żeby też na popasie dać się ściąć Szamiłowiczowi! A już by też to było... jak Boga kocham, szelma jestem...
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/184
Ta strona została skorygowana.