— O to — osioł! Daj mu Boże rozum za to! — mówił do siebie Juraś.
Podali sobie ręce — Zeller przeprosiwszy notaryusza, prosił Paździerskiego o pozwolenie posłania do Kurzejpiętki po szampana... Przyniesiono koszyk... On sam kieliszka dotknął tylko ustami, tłumacząc się, iż nie pije nigdy, zapraszał drugich.
Papiery już były pochowane, Szamiłowiezowi czupryna się jeżyła z radości, a Paździerskiemu z podziwu, gdy Zeller wstał i dziwne jakieś spojrzenie szyderskie rzuciwszy na Jurasia, rękę doń wyciągnął.
— Pozwól pan sobie podziękować — rzekł...
— Za co?
— Ułatwiłeś mi pan — swoją uprzejmością, interes, dla którego jechałem do Lublina.
— A! — odezwał się Juraś — tak! ulokowanie kapitału... Uśmiechnął się ironicznie.
— Nie — odparł Zeller. — Przyznam się panu, że jechałem właśnie, dowiedziawszy się o tem, że pan masz pozywać — umyślnie dla nabycia pańskiej pretensyi.
Uśmiechnął się.
— Byłbym dał panu i procenta i może jeszcze coś dodatku... a tak, bez kłopotu... bez expensu... gładko i pięknie wszystko skończone. I nie mam po co już do Lublina się trudzić.
Szamiłowicz, który kieliszek w ręku trzymał, upuścił go na stół i ręce załamał, a Paździerski do góry podskoczył.
Notaryusz z uwielbieniem spojrzał na klienta.
— Widzisz pan — dodał Zeller — niech się pan nauczy odemnie, jak się interesa robią. Panu się zdawało że mnie nieświadomego, weźmiesz gołą ręką i skorzystasz z mojej dobroduszności. Ja wcale nie jestem tak dobroduszny, wiem co i dla czego robię...
A teraz — dodał śmiejąc się — zapijmy tę sprawę... Pan nie zrobiłeś złego interesu — pociesz się — bo mnie nie o pieniądze chodziło. Kapitału byś nie zyskał łatwo... miał byś straty... ale, gdybyś się był
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/186
Ta strona została skorygowana.