Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

nie spieszył a mnie nie brał za dudka... byłoby to wyszło lepiej jeszcze...
Szamiłowicz spuścił głowę mrucząc...
— Zdrowie pana Szamiłowicza! — zawołał Zeller śmiejąc się.
— Zdrowie twoje Jurasiu! odbijesz się drugim razem! — zawołał Paździerski.
— Komedya — zakończył notaryusz... słowo daję — komedya.


IX.

Hrabina chodziła po salonie... poruszona... zmieniona, gniewna prawie. Za każdym drzwi otwarciem oglądała się niecierpliwie... Stawała i załamywała ręce... Zapomniała się tak, iż nawet nie myślała o zachowaniu tego kłamliwego spokoju na twarzy, którym łudziła wszystkich tak długo... Wstrzymywane łzy kręciły się jej w oczach, ale nie dając im wpłynąć, przyciskała gwałtownie do powiek batystową chusteczką.
Godzina była przedobiednia, w domu panowała cisza.
— Tak — mówiła do siebie chodząc — trzeba to raz skończyć — musimy się rozmówić otwarcie... To zdrada, to najochydniejsze podejście! ale któżby się był tego po najlepszej przyjaciółce spodziewał i po nim!... Przez myśl mi to nie przeszło, aby ta zwiędła, zszyfonowana twarzyczka, i dowcip zużyty, mogły mu