Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

Hrabina rzuciła się jej na szyję żywo... ale wnet padła na krzesło...
— Daruj mi — rzekła — cóż dziwnego że się zlękłam... to ostatni mój ratunek. Znam go... wiem że ostygł dla mnie... sądzę go może jak ty, chociaż był czas, że dla mnie ideałem się wydawał — ale trzymać się go muszę... Muszę!!
Irena pocałowała ją w czoło.
— Żal mi cię — rzekła — to wątła bardzo istota, na której się opierać nie podobna. — Ma wszelkie pozory człowieka statecznego, poważnego, ale nic nań nie rachuj.... Wypróbowałam go... W towarzystwie miły, na jeden karnawał starczy... na życie za nim, za mało...
Widzisz, moja Maryo — dodała chłodno — dla czego ja, owdowiawszy po moim nieoszacowanym jenerale, który, choć stary, więcej był wart jak oni wszyscy — zamąż już nie poszłam... Pójść tak za mąż zawiązawszy oczy, jak do ciuciu babki — drugi raz nie chciałam... a próby, ile ich było — nieszczęśliwie mi poszły. My biedne kobiecięta, według dzisiejszego obyczaju... gramy w loteryę idąc za mąż. Ani rodzice, ani panna nie znają człowieka, wiedzą ile ma, ito najczęściej niedokładnie, jak się ubiera i jakich perfum używa, kto go rodzi, i czy młodość wyszumiała czy nie... Po ślubie dopiero z tej poczwarki wylatuje — motyl. Złe porównanie, z motyla wylęga się najpospolitsza w świecie istota, na której codzień wyrasta nowa brodawka... nowa wada... defekt nowy... Życie się zdaje męczeństwem.
Jak sobie powiedziałam, że moich konkurentów brać będę na próbę, żaden jej nie wytrzymał. Zostałam wdową — i bawię się fantazyami. Jestto może szkaradnie i niepoczciwie... zapewne w czyścu mnie czeka łaźnia okrutna, ale Pan Bóg litościwy, na piekło zdaje się nie zarobiłam...
— Proszę cię — przerwała hrabina — tylko tych rzeczy nie mieszaj do fantazyi swoich...
Irena się uśmiechnęła.