Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

prędszego tak nudnej rzeczy jak interes, zawadzać nie chcę — idę na półgodziny do Julii.
To mówiąc wysunęła się za drzwi. Wilski się obejrzał.
— W istocie — rzekł — interes nie przyjemny...
— Ale którenże z nich miły! ja już do tego nawykłam! — melancholicznie ozwała się hrabina.
— Na ten raz... nietylko nie miły — ale — osobliwszy...
— Zbądźmy go prędko.
— Niestety! opowiedzieć da się we dwu słowach, ale — zbyć!
— Cóż to jest? — spytała hrabina dosyć obojętnie.
— Ten nieszczęśliwy dług Szamiłowicza...
— A! i cóż? dopomina się
— Gorzej daleko...
— Cóż może być gorszego?
— Ustąpił go innemu...
Hrabina się podniosła, ciekawie czekając dalszego ciągu.
— Nabył go pan Zeller — rzekł Wilski.
Usłyszawszy to nazwisko, Marya osunęła się na krzesło, i usiłując ukryć pomieszanie, spuściła głowę... nie mówiąc słowa.
Wilski zwolna ciągnął dalej.
— Dowiedziałem się o tem przypadkiem... Nie wiem jeszcze jakie ma zamiary Zeller... Wnosząc z tego com od ciebie słyszał... można by go posądzać...
— O zemstę — odezwała się drżącym głosem Marya. Jestto zemsta...
Trzeba było zapobiedz temu... ten człowiek...
— Zapobiedz! — rzekł Wilski — ale dla mnie było niepodobieństwem podobną summę zapłacić.
— Tak — teraz — dodała cicho hrabina — wszystko co dla mnie uczynić trzeba, staje ci się niepodobieństwem...
— Jest niem w istocie — rzekł Wilski zakłopotany....