cone fraszkami ślicznemi, zdawało się służyć więcej do ozdoby niż do użytku. Na ścianach pompejańskiego koloru, kilka obrazów jaśniało kolorytem szkoły weneckiej i flamandzkiej. Były to kosztowne oryginały mistrzów, nie wiedzieć jakim trafem tu zbłąkane.
Krzesła wszystkie z wysokiemi poręczami, były rzeźbione, a za siedzenia pod ścianami służyły również misternie ozdobne stare skrzynie poduszkami okryte.
Wszystko aż do wschodniego dywanu na podłodze, świadczyło o guście wykształconym właścicielki. Stary pająk mosiężny, jakby z obrazu Teniersa zdjęty, błyszczał dziwacznemi sploty i kręgami u sufitu.
Na biurku paliła się lampa, z chińskiej wazy przerobiona.
Hrabina weszła... lecz — między salonem, w którym zostawiła dzieci, a gabinetem tym, droga musiała dla niej być prawdziwie krzyżową. Śliczna jej twarz, tak uspokojona i promienna, zbladła trupio, wzrok stał się niemal obłąkanym, ręce drżały, we drzwiach zlękniona spojrzawszy za siebie, czy ją kto nie ściga, padła na najbliższe krzesełko, załamała ręce i spuściła głowę.
Białe piersi poruszały się pod czarną koronką, jakby niemi burza rzucała wewnętrzna.
Dobyła po chwili z kieszeni list i poszła z nim do lampy... czytając drżała, przeczytawszy, zmięty wcisnęła do kieszeni. Najmniejszy szelest ją przerażał. Ręce białe, konwulsyjnie wyprężone, ściskały się i opadały. Oczyma kilka razy z trwogą rzuciła na drzwi. Z salonu dochodził tylko głos fortepianu. Posłuszne dzieci rozpoczynały w tej chwili kwintet Schumana ułożony na cztery ręce; nieszczęsne dzieło, które cały swój charakter namiętny i fantastyczny utracić miało w bezmyślnem wykonaniu przez hrabiankę i hrabiego.
Oczekiwanie wydało się siedzącej pani długiem jak wiek, gdy u drzwi dały się nareszcie słyszeć kro-
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/20
Ta strona została skorygowana.