Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

syć sympatycznemi związało dwie predestynowane dla siebie istoty. Nim dojechali do dworu, Emil był tego najmocniejszego przekonania, iż ta a nie inna jest dlań przeznaczoną, że tę tylko do śmierci kochać i ubóstwiać będzie.
Stało się to nader szybko, ale archiwa erotyczne świadczą, iż w wielu razach miłość wybucha w ten sam sposób, zapalona jak mina prochowa, jednem wejrzeniem — a Emil był też przygotowany tak fantazyą, że każda inna piękność toż samo na nim uczynić by musiała wrażenie.
Dwór do którego dojeżdżali, chociaż opuszczony, wyglądał na jakąś zaniedbaną rezydencyę.
Był drewniany, jak większa część naszych wiejskich, pałaców nawet, ale niegdyś okazałym być musiał. Olbrzymie drzewa ogrodu szpalerowego, niektóre strzyżone w kształcie piramid i olbrzymich fantastycznych wazonów, wznosiły się ponad jego dachy dwupiętrowe. Zabudowany w prostokąt, miał bramę wjazdową, wielce zębem czasu nadwerężoną, korpus nieco podniesiony i dwa rozległe skrzydła. Część ich niezamieszkana, obrócona była na użytek gospodarski, ale główna facyata, odnowiona, czysta, przedstawiała się poważnie i pięknie.
Nie było tu żadnej elegancyi, ani zbytniego starania o wdzięk, bo i czasu na upięknienie nowy dziedzic nie miał jeszcze, lecz co do wygody potrzebnem było, już urządzone zostało.
Okazałość dawna budowy nie dobrze się godziła z prostotą tych, co ją teraz zamieszkiwali. Ani mężczyzna ani panna nie stworzeni byli do tej ruiny pałacowej, jakiejś możnej rodziny, która miała zaledwie czas wystawić sobie monument ten i znikła, wśród ogólnego kataklyzmu.
— Emil przypatrywał się wszystkiemu ciekawie, o ile mu ból głowy dozwalał. Owsiny dotąd wcale mu znane nie były.
Gdy bryczka, którą Zeller z siostrą właśnie objeżdżali granicę w chwili walki pana Emila z karym