Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

cki. — Aniołów nie ma na świecie... z nowemi ludźmi gorzej jeszcze będzie, obchodźmy się temi co są.
Fantazye, które z kolei próżne życie gospodarza zapełniały i ubarwiały, widać było na domu. — Był czas, gdy artystyczny wdzięk go zajmował nadewszystko, z tej epoki zostało przyozdobienie malownicze dworu, założony ogród, i całe urządzenie domu. Bodzicki postarał się to zachować. Był czas, gdy Oleś stał się zapalczywie muzykalnym, z tego czasu zostały fortepiany, organ, instrumenta, do kwartetu nuty. Biblioteka świadczyła, że książki lubił zawsze. Jeden gabinet poświęcony był myśliwstwu i broni, inny archeologii, a salonik zapchany najdziwaczniej skupionemi przedmiotami, był jakby symbolicznym wyrazem tego co się w głowie i sercu pana Aleksandra działo. Było tam wiele dobrego, ale żadnego porządku i ładu.
Zaledwie Aleksander wysiadł, już staruszek wlokąc nogami, podpierając się na kiju, spieszył na jego spotkanie, z drugiej strony biegł kamerdyner Grzegórz, aby Bodzickiego wyprzedzić, a ze drzwi wyglądała pani Żurowicka wyfiokowana, która także opóźnić się nie chciała.
— Prawdziwie padam — mruczała ruszając ramionami, że przed temi pochlebcami... docisnąć się nie podobna... Już, już... są wszyscy... cała gotowalnia do jegomości!
Żurowicka trzasnęła mocno drzwiami, i znikła. Kamerdyner Grzegorz stawił się pierwszy, bo stary pedogryk nie wyspieszył i było mu to jedno, czy chwilę później się dosunie.
Grzegórz tak znał pana, iż dosyć mu było spojrzeć nań, aby domyśleć się, że coś niemiłego wiózł z sobą. W takich razach wiedział, że się stawał niecierpliwym, ostrym i że należało z nim być ostrożnie. W milczeniu się skłonił, odbierając kapelusz. W tem nadszedł Bodzicki uśmiechnięty, któremu Oleś podał rękę.
— A co twoje nogi? mój stary?