Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

— A cóż? nogi... jak zawsze — bolą, ale niech licho w nich już siedzi, byle się nie ruszało.
Popatrzał mu w oczy... uśmiechnęli się do siebie, i pan Aleksander zwolna poszedł do pokoju, a Bodzicki za nim pociągnął.
— Cóż u ciebie nowego?
— Chwała Bogu nic! a u pana?
Ruszył ramionami Oleś... i obejrzał się w koło... Bodzicki zrozumiał, że poufalszą rozmowę chciał na przyszłość odłożyć.
Wszystkie te majętności, o których wspominamy w ciągu powieści przytykały do siebie, i mieściły się około miasteczka Parzygłowów. Rezydencye hrabiny, Wilskiego, klucz Owsiński, Uzuów, nie licząc innych pomniejszych majątków, połączone były drogami, wspólnemi ogniskami życia po parafiach, stosunkami oficyalistów i mieszkańców wiosek.
Życie wiejskie tu, jak wszędzie, nie obfitujące w wypadki, podsycać się musiało wszystkiem posłuchami o najmniejszych wydarzeniach w sąsiedztwie. Nie ma gorszych szpiegów nad próżniaków. — Tam, gdzie ich jest wiele, najmniejszy wypadek nie przechodzi bez ogromnego rozgłosu. To też, można powiedzieć, że około Parzygłowów, nie zniosła kura jajka, aby o tem nie wiedziało całe sąsiedztwo. A pomimo, iż się zbliska wszystkiemu przypatrywano, często bardzo z prostych nader rzeczy, rodziły się dziwolągi. Bodzicki wiedział, że pan Aleksander, gdy był znudzony, a trafiało mu się to często, lubił słuchać plotek i częstował go niemi. W tej chwili jednak dał mu spocząć, bo spostrzegł znużenie na twarzy. W istocie biedny Oleś miał przed sobą zadanie ciężkie, nie jasno jeszcze wiedząc, jak je rozwiąże.
Dopiero późno w noc, po wieczerzy, gdy siedział u komina z cygarem, stary się przywlókł znowu i siadł, swym zwyczajem na krześle u drzwi.
— Co to pan tak sumuje? — odezwał się — niech-no pan powie? — może byśmy co poradzili? Czy znowu kłopot jaki?