Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

— Kiedyż człowiek bez niego, mój Bodzicki, osobliwie tak nieopatrzny jak ja...
— I tak dobrego serca — dokończył stary. Co prawda, to prawda, biedy sobie pan na kark nazbierasz, a potem...
Ręką machnął.
— Co to mówić! co to mówić!
— Nie ma o czem mówić! — westchnął Oleś — a co u was słychać?
— Zachciałeś pan — plotki — ta i tyle — rzekł Bodzicki. To także owoc taki, że gdzieś go nie posiał, to wyrośnie... Jedno tylko może pana zajmie.
— Cóż takiego?
— A, zabawna historya — mówił stary. — Mówił mi ekonom z Owsin, który przejeżdżał tędy... Pan wie jakie to tam państwo wielkie i pycha u tej hrabiny... z tej... hrabiny Maryi.
Ciekawie począł się przysłuchiwać Oleś.
— Majątek graniczy z Owsinami — mówił Bodzicki — las się z lasem styka. W Owsinach teraz ten Zeller mieszka, co to z zagranicy wrócił bogaczem. Wziął do siebie najmłodszą siostrę... Śliczną dziewczynę, co długo była guwernantką po dworach i bardzo się to wytresowało... Ona tam mu gospodaruje... Nie wiem kiedy to było...
Syn hrabiny, Emil, pojechał sobie na spacer, koń go zrzucił, leżał słyszę bez zmysłów, gdy nadjechał Zeller z siostrą. Odratowali go, do dworu zawieźli.
— A no — chłopcu panna w oko wpadła i słyszę się tam kręci, bez wiadomości matki. Zeller go nie bardzo rad przyjmuje... a chłopiec się ciśnie, bo formalnie zakochany.
Bodzicki potarł się, jak miał zwyczaj, po głowie, bo nosił perukę, i musiał pilnować, aby się z miejsca nie ruszała.
— Ale czyż to może być? — zapytał Oleś.
— Słowo daję, ekonom mi zaręczał, że raz nawet bukiet zawiózł...