Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

wyrzutów, nie obwiniając... nie chcąc nawet mówić o niczem ze mną.
Widocznem jest, iż pragnie się rozstać en bons termes, ażeby mi tem zamknąć usta. A! panie! mnie tak żal Julii, tak mi się kraje serce... nie umiem wypowiedzieć... nie myślę o sobie... o niej tylko. Żal mi opuszczać te strony, a nadewszystko tę biedną Julię, która może paść ofiarą, jeżeli pan jej ocalić nie potrafisz... W oczach mi się ćmi! Nie zostanę tu dłużej... Wyjadę do miasteczka naprzód, potem do Warszawy. Jeżelibyś pan życzył widzieć się ze mną — znajdziesz mnie w hotelu, gdzie zapewne dzień odpocznę...“
Oprócz tego listu, było parę przypisów z wykrzyknikami, które nic w sobie nowego ani zajmującego nie zawierały. Oleś osłupiał list przeczytawszy, zamyślony co miał począć. Hrabina miała wyjechać nazajutrz, nie było więc czasu nawet do przygotowania jakiejś zasadzki, która w dzień biały stawała się niepodobieństwem. Czytał i odczytywał list, męczył się — rozpaczał.
Bodzicki patrzał z krzesła i domyślił się z twarzy, iż coś zaszło nadzwyczajnego. Często przychodziły listy, od wierzycieli, ale te wcale podobnego wrażenia nie czyniły na Olesiu, rzucał je na bok... i nie rychło myślał o zaradzeniu. Bodzicki czuł, że interes był innego rodzaju.
— Dalipan — odezwał się cicho — cóż bo panu jest, czego staremu nie chcesz zwierzyć...
— Ty mi nic nie pomożesz — rzekł Oleś.
— Jeśli nie pomogę, to choć pożałuję — rzekł szłapiąc nogami i ciągnąc do swego panicza, którego w rękę aż pocałował. — No — mów bo pan, mów.
— Mój Bodziniu — tego jeszcze nie stawało — rzekł Oleś — żebym ja się zakochał, i chciał żenić.
— A, to miłosierdzie Boże! — krzyknął stary — a toć najprzedziwniejsza rzecz! a ja się o to codzień modlę. Zlituj się! Tego ci trzeba — niech się raz skończy to złote kawalerskie życie!
Złożył ręce staruszek.