Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz budzę się rano, wszystko mi na myśl przyszło, com doznała wczoraj, paczki jeszcze nie były pokończone, wstałam coprędzej, aby wybór w drogę ukończyć. U Julii było cicho, sądziłam, że zasnęła pukam do drzwi, nie odpowiada... raz, drugi, nareszcie uchylam je. — Niema nikogo w pokoju.
Sądziłam, że wstawszy raniej, wyszła gdzie... Czekam, półgodziny godzina — nie ma. Wreszcie idę jej szukać, pytać, służące mówią, że nic jeszcze nie dzwoniła i nie ubierała się. Okrutnie zaniepokojona, biegnę nazad na górę. Uderzyło mnie to, że szalu, który zawsze wisiał w szafie, ciepłej narzutki, kapelusza, loków nie znajduję.
W głowie mi się przewraca... Lecę na dół... Nie mówiąc jeszcze nic hrabinie, rozsyłam cały dwór po ogrodach, oficynach, oranżeryach... Ani śladu. Pobudziłam wszystkich. Ks. Maryan wybiegł, Emil także... ale zaspany i odurzony tak, iż znaku nawet jakiegoś zajęcia wypadkiem tak strasznym nie dał.
Kamerdyner rozesłał ludzi... z folwarku ekonom kilku konnych... Hrabinie nic nie chciałam mówić, że jej jakaś może fantazya przyszła i — wróci... Ale ta zausznica, plotkarka, podchlebnica Zawistowska, pobiegła ją zbudzić i wypaplała.
Słyszę krzyk... mdłości... Sądny dzień... Chaos; wszyscy potracili głów. Jej nie ma, nie ma. Posłaniec wyprawiony natychmiast do opiekuna. — Wilski końmi zgnanemi przylatuje jak stał nie ubrany.
Studnie, stawy, sadzawki — wszystkie zakąty splądrowano... myśleliśmy że mogła w rozpaczy życie sobie odebrać... Nigdzie śladu.
Nakazano we dworze milczenie... ale — darmo, poszła po okolicy wieść, bo w pierwszym popłochu nikt o tajeniu się nie myślał. Najokropniejszym dla mnie widokiem był Emil — boć przecie kochał siostrę... a żeby go to najmniej poruszyło!! Stał jak kołek i ziewał!! Ze złości porwałam go aż za suknię... — Czemuż choć nie płaczesz? — zawołałam.