gu człowiek z batogiem w ręku, w czapce na uszach, zapytał o pana Aleksandra.
— Jestem tu — czego chcesz?
Nic nie mówiąc, zdjął zwolna czapkę przybyły, z za siermięgi dobywszy papieru, wręczył go panu Aleksandrowi, drzwi zamknął i odszedł... Miał się go właśnie spytać co list znaczył i od kogo był, gdy mu zniknął; wyszedł za nim wołając, nie było go już. — Począł więc domagać się światła, przeczuwając, iż kartka może być w związku z wypadkiem.
Przyniesiono świecę... List — o szczęście niewypowiedziane! — był od Julii, ale zawierał tylko te słowa.
— „Jestem w miejscu bezpiecznem, bądź pan o mnie spokojny... Znalazłem przyjaciół... Radzą mi, abym jakiś czas, nikomu o sobie nie oznajmując, pozostała. Daję panu znać że żyję... Później — więcej. — Ani mamie, ani nikomu o tem wiedzieć nie trzeba, żem do pana pisała... Cudem się uratowałam.. Do widzenia.“
Odetchnął pan Aleksander, odczytawszy, lecz zagadka została dlań, jak przedtem, nierozwiązaną. Domyśleć się gdzie mogła się ukryć Julia, nie umiał. Przypuszczał tylko, że ktoś z domowych, któraś z kokiet musiała ułatwić ucieczkę i ukrycie... Nie miał prawa pokazać listu St. Flour i schował go natychmiast, lecz na twarzy jego widać było uspokojenie.
Gdy w miasteczku się to działo, Wilski posądzający Olesia, gniewny, wprost od hrabiny pojechał do niego. Tu go nie zastał, a prawdomówny Bodzicki, wyspowiadał wszystkie pana obroty, i oznajmił, że go można znaleść w Parzygłowach. Wilski popędził za nim, zawsze jeszcze mając nań podejrzenie. Właśnie Oleś chował list do kieszeni, gdy powóz jego się wtoczył, a on sam wpadł zdyszany do pokoju... Szukał oczyma do koła... jakby się tu spodziewał znaleść Julię, a chwilowo złudziło go to, że kapelusz swój w pośpiechu zostawiła St. Flour na stoliku. Spostrzegłszy go Wilski był pewnym, iż się nie omylił — rzucił się na Olesia i krzyknął:
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/234
Ta strona została skorygowana.