Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

Z rodzajem milczącej rezygnacyi, i rachuby na jakąś pomoc losu, pozostał wyczekując, aby schwycić pierwszą nadarzającą się zręczność, któraby jakąkolwiek drogą mogła go doprowadzić do celu. Miłość jego była jedna z tych bezrozumnych i nierozumujących namiętności, obok których żadne argumenta nie ważą, które się złamać nie dają — chyba rozczarowaniem i zużyciem.
Kupno majątku w sąsiedztwie było pierwszym krokiem, który mu się zdawał zbliżać do hrabiny. Stawał na straży... Czekał. Nabycie pretensyi od Szamiłowicza, gorączkowo dokonane, bez rozmysłu, zdawało się mu wprowadzać go na drogę... Był niem uszczęśliwiony — ale wykonawszy co zamierzał — niespełna wiedział jaką ma z tego korzyść wyciągnąć. Dopominać się i nękać hrabinę, wstręt mu czyniło, wolał z tą wierzytelnością pozostać jak postrach ciągły, jak groźba.
Nie uczynił więc żadnego kroku, nie odezwał się o należność... milczał. Hrabina czekała z trwogą. Zeller postanowił być cierpliwym... Sam pierwszy nie chciał dać znaku życia.
Przygoda z Emilem, pomieszała mu szyki. Zrazu był jej prawie rad, ale gdy hrabiątko zaczęło okazywać zajęcie Konstancyą i cisnąć się potajemnie do Owsin, — Alfred się zawachał co miał czynić.
Usiłował siostrę wybadać. — Znalazł w niej jakąś nieokreśloną sympatyę dla młodzieńca, zajęcie nim... które mu dało do myślenia. Broniła go, rumieniła się, znajdowała w nim wiele dobrego i materyał z któremby mógł człowiek urosnąć. Emil był zahukany, przybity, nieośmielony, ale ona widziała w nim szlachetne popędy, dobre serce. Nawet powierzchowność sztywna, miała urok dla panny Konstancyi. Alfred zmilczał, ale był tego zdania, ażeby go ani spoufalać, ani pociągać, i potajemnych tych stosunków nie rozwijać — zresztą panna Konstancya (co brata uspokajało), miała pono kogoś innego w zapasie.