Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

— Nie zaręczyłbym za to, że... że Emil pociągniony tam być może przez piękną pannę Konstancyę...
Hrabina zakryła oczy, spuściła głowę, myśl ta zdawała ją dobijać... Szukała już ręką dzwonka na stoliku... poczęła nim miotać żywo...
— Wołać Emila! wołać Emila...
Milczeli jeszcze wszyscy, gdy hrabia wsunął się, zlekka witając panią jenerałową... Matka podbiegła ku niemu. Przyznaj mi się zaraz, mów prawdę... mów ją całą! Co cię tam ciągnęło do tego domu? kogo tam widywałeś? mów! przebaczenie moje tylko pod tym warunkiem, że całą prawdę wiedzieć będę.
Gdy to usłyszał zbladły Emil, był pewnym już, że tajemnica jego zdradzoną została. Jakim sposobem? było to dlań niepojętem... Jedynem zwierzeniem jakie uczynił, były na dwóch arkuszach papieru, przeznaczonych do ćwiczeń, różnemi charakterami popisane imię — Konstancya — Constance — Kostusia... Constanza i t. p. Niektóre z tych kaligraficznych wykrzyków poprzyozdabiane były kwiatami od ręki rysowanemi, inne wstęgami... Emil przypominał sobie, że jednę Constance umieścił w ogromnem starannie wycieniowanem sercu, podobnym do bursa partoris. Zdało mu się że zdrajca jakiś musiał te mimowolne wylewy uczuć i myśli... przedstawić matce...
Nie pozostawało mu więc nic więcej nad mężne stawienie czoła przeciwności, nad wyznanie prawdy i cierpienie dla niej. Kłamstwo zdawało mu się niegodnem kochanka takiej istoty, uczucia co sercu panowało... Postanowił nie zapierać się i znieść choćby najstraszliwsze kary...
Namyśliwszy się więc przez chwilę, gdy Wilski i jenerałowa ciekawe oczy weń wlepiali, odezwał się z nadludzkiem męztwem.
— To co mówiłem mamie, jest prawdą... uratowali mi życie... Nie jestem temu winien, że mi się podobała panna Konstancya, i że ją kocham... a miłości tej nic mi nie wyrwie z serca!