być u rodziców, a oprócz tego niespodzianych zajęć tyle... tyle...
Miło mi niezmiernie będzie, stawiać się na rozkazy pańskie, być mu powolnym we wszystkiem...
Spojrzeli na siebie, Wilski prosił siedzieć. Zeller siadł, zatarł ręce, twarz mu się śmiała, był w usposobieniu wyśmienitem, rozpromieniony.
Dając czas Wilskiemu rozpocząć, mierzył go oczyma — czekał...
— Przybywam tu — odchrząknął Wilski — w sprawie nader delikatnej, i proszę go, abyś mi pozwolił być z nim otwartym.
Zeller się rozśmiał.
— Proszę, bez najmniejszej ceremonii, bardzo proszę...
Wilski po zastrzeżeniu tem, dobrze nie wiedział, z której strony się ma otworzyć...
— Właściwie — rzekł — nie przybywam ja tu w imieniu mojem, ale hrabiny Turskiej i mojego pupilla... To, o czem pan dobrodziej nie wiesz może jeszcze, gdyż rzecz jest świeżą... dodać muszę, iż oprócz obowiązków prawnego opiekuna, łączy mnie z hrabiną stosunek bliższy jeszcze. Prosiłem o jej rękę i — otrzymałem przyrzeczenie. Jestem więc narzeczonym jej i, jakby mężem.
Wilski wiele rachował na efekt tego piorunującego oświadczenia, spojrzał na Zellera, który to przyjął chłodno, ukłonił się i dodał grzecznie.
— Naprzód więc składam moje życzenia i — powinszowanie.
Ani gniewu, ani podraźnienia nie dopatrzywszy się, ani spodziewanego wybuchu rozpaczy, Wilski trochę się zająknął. Tu miał, według planu, rozpocząć się dramat — nie było doń assumptu, należało więc zwrócić się w inną stronę.
— Pan dobrodziej, jesteś nabywcą summy, p. Szamiłowicza? — spytał.
— Tak jest — tak — potwierdził Zeller.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/275
Ta strona została skorygowana.