śliwą, niegodne... Uwolń że mnie pan! Z gniewu łzy pociekły po twarzy, które, przypominając sobie, że będzie musiała wyjść do salonu, otarła żywo, i zwróciła się niespokojna do zwierciadła... aby przekonać się, czy to wzruszenie zostawiło po sobie ślady.
Zeller wziął kapelusz w rękę, oparł się o krzesło i, spuściwszy głowę ku ziemi, stał zamyślony.
— Jeśli pani sądzisz, że mnie tak pozbędziesz łatwo — rzekł — mylisz się — daję jej czas do namysłu, choć byś go nie chciała... Za tydzień przyjadę tu znowu. Odprawiony będę się snuł i czekał... będę pracował na to abym mój cel osiągnął...
— To znaczy że mi pan grozisz zemstą i prześladowaniem...
— Nie grożę spowiadam się — rzekł Zeller. Całe życie zmarnować tak i u celu się rozbić... to niepodobna...
Chwilę stał jakby z sobą walczył, i dodał:
— Ten urok, jaki Marya ma dla mnie, jest mnie samemu niewytłumaczony... Sercem nie mogłaś mnie pani przywiązać do siebie, bo go nie masz... innych jej przymiotów, oprócz ambicyi — nie znam — a szaleję, dla tego wejrzenia, tych ust, tej postaci — tego zagadkowego wdzięku jaki masz dla mnie. Szał to może czysto cielesny... zwierzęcy, bydlęcy... nazwij go jak chcesz — ale z szałami nie ma ratunku, jak burza niszczą!! Nie jestem panem siebie, gdy na nią patrzę... Owa Marya z przed lat dwudziestu... zmieniona tylko rozkwitnieniem, stoi przedemną... Kocham się w niej szalenie.
W miarę jak mówił, hrabina się cofała zmięszana trochę — gniewna i posępna... Niedaleko od krzesła na biurku stał dzwonek, sięgnęła ręką po niego — i zadzwoniła.
Zeller jej nie wstrzymywał — kamerdyner ukazał się w progu. Z zupełnym spokojem, usłyszawszy go wchodzącego, hrabina, przybrawszy swój uśmiech powszedni — poczęła mówić żegnając Zellera...
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/28
Ta strona została skorygowana.