stali się tak, że Emil go pocałował w ramię, idąc, niby przypadkiem drzwi łączące z sobą dwa pokoje, zatrzasnął.
Ks. Maryan uklęknął do pacierzy, i wedle zwyczaju, na brewiarz spuściwszy głowę, zdrzemnął się najprzód, potem co się zowie chrapnął. — Gdy się obudził, na zegarku była pierwsza godzina z północy, pośpiesznie więc szedł do łóżka. Coś go w tem tknęło, aby zajrzeć do pokoju Emila. Wszedł tu ze świecą... Młodzieniec, jak mu się zdawało, obrócony twarzą do ściany, z głową obwiniętą chustką spoczywał snem sprawiedliwego, ukołysanego chronologią egipską. Nauczyciel na palcach, aby mu snu nie przerywać cofnął się do swej sypialni.
Nazajutrz, gdy o dziesiątej Emil znaku życia nie dawał, niespokojny kapelan, poszedł go obudzić — o straszna przewrotności ludzka, w tak młodym wieku niesłychana, Emil użył fortelu tylekroć po więzieniach szczęśliwie wyprobowanego... Na łóżku jego leżał stos bielizny i historyków oplątany kołdrą, głowę stanowił wazonik z inspektów wzięty... Emila śladu nie było... Ks. Maryan ręce załamał z rozpaczy, chciał biedz i wołać, ale po chwili rozwagi znalazł, iż właściwiej było ten nowy bunt, ukryć przed matką i nic nie mówić o nim. Emil skazany był na więzienie w oficynie, wszystko się więc szczęśliwie utaić mogło. Ks. Maryan obiecywał sobie ostro skarcić nieposłusznego młodzieńca.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/283
Ta strona została skorygowana.