Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/293

Ta strona została skorygowana.

Odwrócił głowę.
— Z hrabiną się nie widujecie? — spytała Irena.
— Ja? a to po co? Ona dawno przestała być moją siostrzenicą, a ja miałem czas zapomnieć, że nią była...
Co mnie do hrabiów, takiemu prostemu człowiekowi!
Wysokie progi na moje nogi!
— Więc może i tego nie wiesz, panie łowczy, że hrabina wychodzi zamąż.
Okoszko pokręcił głową, która w białej chuście ogromnej dziwnie się poruszyła, jak u lalki ze sprężyną.
— A — za kogóż? chyba już za udzielnego księcia? — rzekł szydersko...
Irena wskazała nieznacznie Wilskiego.
— A! rozumiem — szepnął łowczy — pokuta za stare grzechy.
— Hm! jeżeli już chciała się oczyścić Sakramentem — dodał z ironią — trzeba było trochę dalej zawrócić.
Jenerałowa się śmiała.
— Ale pan zły jesteś.
— Nauczyłem się tego od psów, z któremi obcuję — odezwał się stary — i one są złe, ale im z tem dobrze.
Trzeba się w życiu odgryzać, aby nie być zgryzionym.
Tak! tak!
W tej chwili drzwi się otworzyły do sali, w której obiad był przygotowany... Można już było wnosić ze śniadania, iż będzie wytwornym — lecz przeszedł wszelkie oczekiwania.
Sala była przystrojona kwiatami i kobiercami, stół uginał się pod srebrami... kryształami i koszami owoców, znać było rękę francuza w urządzeniu uczty, z niepotrzebną rozrzutnością i wykwintnością podanej. Gospodarz nadzwyczaj skromnie się krył i jak najmniej chciał być widocznym. Wszyscy usiedli na miejscach, które dla nich były przeznaczone. Wil-