przyszła, popatrzyła, uśmiechnęła się, i musiała go na losy nieprzewidziane zostawić.
Powóz pana Aleksandra i dwóch ludzi z latarniami oczekiwali przed gankiem, państwo młodzi, prawie niepostrzeżenie znikli. Gospodarz resztę gości starał się zatrzymać, ugaszczając jak najuprzejmiej; mimo to nad rankiem rozjechali się wszyscy. Jenerałowa zasnąła w powozie i nie obudziła się aż na miejscu.
Hrabina już była wstała; wahała się z zaproszeniem jej do siebie, ale oczekiwała z niecierpliwością. Znając Irenę, wiedziała że, i nie pytana, opowie jej wszystko.
Była ciekawą i więcej po prostu jak ciekawą, była niespokojną. Serce matki odzywało się w piersi, niewieście podrażnienie dopominało się wieści. Postanowiła jednak czekać cierpliwie, i dla powagi, udawać obojętną.
Z drugiej strony, jenerałowej pilno było opowiadać o tych cudach, pełną ich była. Alfred Zeller w jej oczach zyskał wiele — miała dlań sympatyę, a w duszy obwiniała hrabinę, iż się na nim poznać nie umiała, i cisnącego się jej do rąk księcia odpychała.
Trochę się przebrawszy, zeszła wreszcie Irena, uściskiem czułym witając przyjaciółkę. Wpatrzyła się w jej twarz.
— Jesteś mizerna trochę, a ja (spojrzała w zwierciadło), ja muszę mieć minę zmęczoną. Obiad był bez końca, potem ta jazda nocą, a ugadałam się za wszystkie czasy.
Hrabina spytać nie śmiała, ale wejrzenie jej mówiło, że słuchać była rada.
— Muszę ci to opowiedzieć — ciągnęła dalej Irena, wygodne zajmując miejsce na kanapie i podkładając nóżkę pod siebie — bo to było ulubione jej poufałe urządzenie się sam na sam. — Najprzód ci powiem, że Zeller wystąpił jak magnat... co to, mało po książęcemu. Niewiem zkąd sprowadził kucharza, ale to jakiś cordon bleu, który dla panujących mógł gotować.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/297
Ta strona została skorygowana.