ładnej pannie, który swą wymową i dystynkcyą czarował...
Miała nadzwyczajną ochotę szepnąć nieszczęśliwej ofierze, aby się nie dawała jedwabnym słówkom usidlić — ale nie było sposobu przystąpić do niej.
Z Zellerem długo mówiła na osobności, nie śmiejąc jednak dać mu do zrozumienia, że zbliżyć by się powinien i szczęścia tentować...
Po herbacie dopiero, wziąwszy go na stronę, już prawie rozpaczliwie zagadnęła go...
— Czemuż pan nie... bywasz u hrabiny?
— Wiem, że byłbym źle przyjęty...
— Ale nie!...
— Pod jakim pozorem?
— Pod jakim chcesz! przyjedz pan, jeśli chcesz, do mnie — w sprawie papierów... albo dla upewnienia, że o swoją wierzytelność nie będziesz się upominał. Dopóki ja tu jestem... mogę mu służyć i radabym, czując szacunek dla niego... Potem już chyba sam sobie pan radę będziesz dawał...
Zeller się wahał...
— Przyjedź pan jutro, dla narady ze mną...
Ścisnęła go za rękę, Alfred ją do powozu odprowadził.
Całą drogę myślała o tem, czy ma hrabinie oznajmić o zaproszeniu, czy zrobić jej niespodziankę. Wolała uprzedzić dla wybadania wrażenia. Hrabina się zmieszała, lecz zmilczała i nie protestowała... Po wieczerzy jenerałowa wznowiła rozmowę, nacierając mocno na przyjaciółkę...
— Wierz mi — odparła hrabina — gdybym to uczyniła, to jedynie dla tego kochanego dziecka — dla Emila... Byłoby to — ofiarą z mej strony...
Ta ofiara hrabiny, przypomniała mimowolnie sumienie pana Adama — lecz — zmilczała...
W godzinie o której spodziewać się było można Alfreda, hrabina opuściła salon, tak że gdy nadjechał
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/315
Ta strona została skorygowana.