Szło mu o stwierdzenie tych domysłów, aby nie tracić czasu w domu i rodzinie, która przyszłości nie mając i daćby jej też nie mogła. Księżyna był ambitny, chciało mu się dobrego probostwa i kanonii, a z tej miał pewną nadzieję, przy swem wykształceniu i zręczności, dobić się do infuły. Już teraz, choć tak od niej oddalony, ks. Maryan uczył się i probował, jak w niej miał chodzić. Poznać w nim było łatwo męża wielkich nadziei, gotowego do celu iść choćby najeżonemi cierniem drogami.
U hrabiny, przy jej synu, dobrze mu było, lecz — jeśli co groziło domowi? jeśli wpływ familii miał osłabnąć... wyrzekłby się tej Kapuy, którą oczyma swemi natrętnemi starała mu się bogobojna St. Flour uprzyjemnić.
Hrabina była więc przedmiotem pilnych badań i wejrzeń ciekawych wszystkich osób zgromadzonych, prócz Julii która w zwykłej apatyi była pogrążoną. Nawet hr. Emil, na pozór zastygły i śpiący, ale przebieglejszy niż się wydawał, czegoś się domyślał, coś badał, mając powierzchowność najniewinniejszą w świecie. Nawyknienie do tego decorum i formy pewnej, uczyniło go skrytym i podstępnym. Przy matce i starszych przybierał minę niewiniątka krochmalnego, ale oczy jego strzelały i myśl błądziła daleko poza szrankami, które jej były wyznaczone... Ks. Maryana całował w rękę nie cierpiąc go, Wilskiego w ramię, chociaż miał instynktowy wstręt do niego. Chłopak był niepozorny ale wielkich nadziei.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/40
Ta strona została skorygowana.