chał pod ciemne wrota hotelu, i zażądano pokoju dla pana.
Pana Henryka w domu nie było, myszures z rynku przyleciał pędem, i podróżny, człek już niezbyt młody, choć nosem mocno kręcił, bo pokój mu przeznaczony miał ów specyficzny zapach pustki i brudu, który nasze zajazdy odznacza — musiał się wszakże nim zaspokoić. Myszures rad był spenetrować co to za państwo zajechało i jak długo zabawić mogło, ale z nim się w rozmowę nie wdawano.
Poważne tłomoki wniesiono na górę... nie zażądano nic... przybyły wydał jakieś rozkazy, i pozostawiając służącego, sam, nie zapytawszy nawet o nic — wyszedł na miasto. Myszures nazwiska się chciał dowiedzieć — zbyto go niczem... W pół godziny potem, różnemi kanałami po mieścinie rozeszła się wiadomość, iż jakiś pan zajechał do Kurzejpiętki... Dowiedział się o tem poczthalter Paździerski, pani Burska na probostwie, a nawet stary Micio, który nudząc się rad był schwytać jaką ofiarę na herbatę i do wiścika z dziadkiem choćby.
Cóż z tego — zajechał — ale znikł — jak w wodę wpadł. Widziano go idącego w rynek, niepodobna się było domyśleć co się z nim stało, nikt ani przypuszczał, aby ktoś tak porządnym powozem przybywszy, udał się do tak ordynaryjnego człowieka jak burmistrz.
W istocie przybyły poszedł gdzieindziej.
Zdawał się doskonale znać miasteczko, nie spytał nikogo o drogę, z rynku wziął się wprawo na wązką uliczkę — i stanął wkrótce u bramki domku pod kasztanami, który zajmowali Zellerowie. Tu nikogo nie zastał; w pewnem oddaleniu, pod szopką, stara sługa, którą nie wiedzieć dla czego nazywano Hollendrową, skubała kurę, nie wiadomo modląc się czy śpiąc... U nóg jej leżał stary, kudłaty, na pół szerści już pozbawiony, pies Bursztyn. Stara byłaby przychodzącego nie widziała, gdyby stróż z obowiązku, podniósłszy głowy, nie szczeknął. Z kurą w ręku, bo
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/45
Ta strona została skorygowana.