uśmiech biegał po ustach, zdrów był, silny i żył wszystkiemi władzami swemi... a miał ochotę do życia.
Przybycie też jego rozweseliło dworek, wniosło doń promień jasny. Rozpogodziła się twarz matki, ojciec rozchmurzył — nawet Alfred poczuł na sobie działanie zaraźliwe młodzieńczego humoru brata... Paweł mówił wiele, swobodnie i po dziecinnemu prawie cieszył się ubogą strzechą rodziców i niemi...
Po długich latach niewidzenia — ileż to jest do opowiadania! ani się spostrzegli jak czas upłynął, a Alfred spojrzawszy na zegarek, do jutra pożegnał rodziców, zabierając z sobą Pawła, choć dla niego ojciec był u siebie łóżko przygotował.
Ale bracia też mieli z sobą wiele do mówienia.
Poszli więc do Kurzejpiętki, gdzie na Alfreda oczekiwał sługa i ciekawy myszures, nie mogący dobadać się tajemnicy, gdzie się ów nieznajomy podział podróżny.
Gdy go ujrzano wracającego pod rękę z panem Pawłem, w najlepszej komitywie, z Pawłem, którego całe znało miasteczko i nawet poczthalter dosyć konsyderował, żydek coś się zaczął domyślać...
Coś było Zellerowskiego w nim.
Ale o Alfredzie tak zupełnie zapomniano w miasteczku, że dopiero pan Henryk wpadł na myśl że to on. Wyszedłszy pieszo, mógł po dwudziestu latach wracać powozem tak paradnym, z jeszcze paradniejszym kamerdynerem.
Nie tracąc czasu, dla wyjścia z niepewności, pan Henryk, jako gospodarz domu — choć zwykle tego nie czynił — chyba w nadzwyczajnych okolicznościach — poszedł osobiście powitać podróżnego.
We drzwiach usłyszawszy przez Pawła wymówione — kochany bracie — był już w domu... Wszedł jednak ofiarując swe usługi, przypatrzeć się mógł ex-muzykowi, i nie wydając się z tem, iż go poznał — wrócił z wielką nowiną, dumny swą przenikliwością.
Ponieważ u poczthaltera naprzeciwko jeszcze się świeciło, w dowód szacunku, bez kapelusza nawet
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/52
Ta strona została skorygowana.