pobiegł pan Henryk, podzielić się z nim wiadomością tak wysoce ciekawą.
Paździerski pił poncz i czytał gazety gdy wszedł Kurzapiętka.
Zdziwił się mocno spóźnionej wizycie, wszystko się przecież wytłumaczyło, gdy, cichym głosem, opowiedział pan Henryk jakiego miał w domu gościa i jak paradnie on wyglądał, ten syn Zellerów — niegdyś wypędzony z domu, jako marnotrawne dziecię.
Wszystko zwiastowało że się dorobił majątku — jak? to było jeszcze zagadką... a majątek blaskiem takim okrywa ludzi, że już dlań miano uszanowanie...
— To dopiero Zellerowie pójdą górą! a nosy zadrze ta hołota! — rzekł poczthalter... Piękne tu jeszcze rzeczy widzieć będziemy!! ha! ha!
Pan Henryk dwuznacznie pokiwawszy głową, ukłonił się i wyszedł. Tegoż wieczora wiedziała o panu Alfredzie z koczem piękna pani Paździerska, Micio, ksiądz kanonik i Burska. W miasteczku mało kto zasnął spokojnie.
Tydzień upływał od pierwszej bytności Zellera u hrabiny. Narady z panem Wilskim do niczego nie doprowadziły, życzył on wprost zamknąć przybłędzie drzwi przed nosem.
Hrabina się go lękała... Przeszłość, którą pamiętała, ostatnie z nim widzenie się — nie dozwalały się łudzić... charakter jego był gwałtownym i namiętnym, wola niezłomna — któż mógł przewidzieć czego