— oczyściła się wychodząc za mnie. Dla dzieci byłoby to dobrodziejstwem. O stosunkach naszych nikt nie wie, dwadzieścia lat wspomnienie ich zatarło... Ja tak dalece jestem dziecinnym, szalonym, nikczemnym, że wiedząc o Wilskim, — kładę jej pod nogi imię, majątek — życie — wszystko...
— Powszechnie wiadome!! — powtarzała łkając i oczy zasłaniając hrabina, którą najmocnej ubodło to, że została odkrytą...
— To kłamstwo — to fałsz, to potwarz, to najnikczemniejsze oszustwo — mówiła wybuchając. Ludzie podli wymyślili to — nie mogąc znaleść plamy na życie mojem, przez zazdrość ochydną.
Alfred ruszył ramionami tylko.
— Skończmy tę rozmowę, na miłość Bożą, skończmy ją — odejdź pan — zawołała — napoiłeś mnie żółcią, strułeś mój spokój — wstręt obudzasz we mnie. Nie rozumiem go — brzydzę się...
Jak przybity pod temi wyrzutami stał Zeller, nie mówiąc słowa; wszystko co mógł powiedzieć w obronie swej namiętności, wyczerpane zostało — nie pozostawało mu nic. Inaczej, jadąc tu, wyobrażał sobie tę walkę, którą przeczuwał, i kobietę, którą znał inną... zwyciężyła go wstrętem i pogardą...
Zbierając myśli stał jeszcze, skupiony w sobie i roztargniony zarazem, bo mu obecne położenie stało się obcem, — chciał już odejść — gdy milczenie to i rezygnacya przeraziły hrabinę... nie chciała go tak wypuścić skaleczonego, z pragnieniem zemsty, której się lękała. Pozostawały jako środek ostatni, rozbrajający, łzy — przyłożyła chustkę do oczów i zaczęła szlochać, zanosząc się od płaczu. Jęk ten doszedł do uszów Zellera i rozbudził go. Był w takiem usposobieniu ducha... znękanem, że wszelki żal i gniew stłumione w nim zostały.
Spojrzał na hrabinę, która w malowniczej pozie, na pół leżała, w fotelu, białą ręką przy twarzy trzymając chustkę, uczuł litość...
Stanął wryty...
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/58
Ta strona została skorygowana.