deracyi, gdy zobaczą, że mamy w rodzie człowieka, co się czegoś dorobić potrafił.
Dotąd biedni Zellerowie, dla swojego ubóstwa, musieli w kątku siedzieć. Kostusia, która męczy się nad cudzemi dziećmi, mogłaby ci wyśmienicie służyć za gospodynię domu. Biedne stworzenie, które chwili swobodnej w życiu nie miało, od dzieciństwa ucząc się, aby potem uczyć drugich, zawsze pod czyjąś władzą, na czyichś rozkazach... odetchnęłaby przy tobie.
— Kostusię przywołamy — rzekł Alfred — byle sama tego chciała... ale najprzód obmyślmy kąt, znajdźmy się gdzie umieścić...
Konie szły zwolna przed niemi, bracia rozmawiali długo — zmierzchło, ściemniało, a kawał drogi jeszcze ich dzielił od Przygłowów; musieli więc siąść wreszcie do powozu i przyspieszyć powrót do miasteczka...
Paweł był jakby opatrznościowo zesłanym dla brata, nie dawał mu myślami się dręczyć, mówił wiele, wracał ciągle do swej wesołości szczęśliwej, do której go natura usposobiła.
Tragiczny nastrój biednego Alfreda, rozbijał się o tę ironię, a raczej humor professora, który ze wszystkiego żartował, choć w duszy był człowiekiem wielkiego serca i sumienia. Uśmiech ten dobroduszny pokrywał w nim uczucie głębokie i myśl poważną.
Im rozpaczliwiej dźwięczały narzekania Alfreda, tem Paweł puszczał swobodniej cugle swej wesołości, obchodząc się z nim jakby z rozpłakanym studentem drugiej klassy, a jednak — to skutkowało!!
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/63
Ta strona została skorygowana.