kochanemi... z myślą własną... z Bogiem i modlitwą... możnaż żądać więcej...
Bóg i modlitwa były zwrotką bardzo częstą.
Oleś już zgóry wiedział, że o nich posłyszy i z uszanowaniem skłonił głowę.
— Zazdrościć pani należy! — rzekł.
Hrabina Marya miała w tej chwili twarz tak ubłogosławioną, przejętą, jakby w istocie czuła to co mówiła. St. Flour siedząca z tyłu i w cieniu, brwi czarne podniosła do góry, ale tego też nikt nie widział.
— Ja śmiertelnie się nudziłem temi czasy — mówił Oleś, — musiałem ucieczki szukać w kwiatach i jakiś czas po szyję byłem w botanice. Naostatek rzuciłem ją w kąt.
— Proszę sobie wystawić do jakiej byłem przywiedziony ostateczności, gdy jednego dnia pojechałem — flaner w Parzygłowach... Było to lekarstwo heroiczne, notabene w dzień skwarny, gdy nawet w takiem miasteczku patryarchalnem jak nasze, oprócz psów z wywieszonemi językami i żydziaków bosych... a prawda! dwóch kóz — nikogo nie było... pustynia! Musiałem się przypomnieć dawnej nieco znajomości poszthaltera i pani poczthalterowej... osobie tak ładnej, że gdyby się umywała...
Hrabina ruszeniem ramion i wydęciem ust okazała, że ton rozmowy jej się nie podobał.
W istocie Julka siedziała nieopodal.
Gość obejrzał się rozśmiał i trochę zmieniwszy ton, mówił dalej:
— Przesiedziałem na poczcie godzin kilka. Wie pani, że pozazdrościłem temu Paździerskiemu jego egzystencyi. Ten człowiek może się gniewać, martwić, niecierpliwić, ale — nudzić! nigdy.
Co chwila nowe fizyognomie, ludzie z różnych końców świata. Nic tak ożywionego jak stacya pocztowa. Wszystkie nowiny ze stolic, stoliczek, miasteczek... zbiegają się tu... Il a la primeur wszystkich plotek...
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/69
Ta strona została skorygowana.