— Ale jakże się tam bawić można? spytała hrabina.
— Widzi pani — zapewne! mówił Oleś z powagą — to zależy! Tak samo zapytujemy siebie, jak pewne stworzenia trawą żyć mogą? Jabym nią nie wyżył, jednakże krowy, nawet tyrolskie...
Hrabina z wymówką jakąś zwróciła oczy na Olesia, który ziewnął.
— Ale cóż pan dziś pleciesz! — szepnęła.
— Prawda — bez sensu! Trawa! myśli botaniczne! To są resztki moich nudów... Pardon. Tem winniejszy jestem, że mógłbym łatwo znaleźć daleko ciekawszy przedmiot do rozmowy, bo w Parzygłowach... formalną rewolucyę wywołała historya, jakiegoś domorosłego... A! — przerwał — jakże się to ten angielski chłopak nazywa... co się dorobił fortuny i Lordem Mayorem został... John? Wittington? Ale mniejsza o to! Coś podobnego zaszło w Parzygłowach.
Hrabina niespokojnie spojrzała.
— Słowo pani daję — ciągnął dalej Oleś.
Przed laty dwudziestu wypędzili ztamtąd rodzice, za jakąś zbrodnię... musiał kraść jabłka w ogrodzie, niejakiego Zellera czy Cylera... czy Zejlera... Nazwisk nigdy nie pamiętam, zwłaszcza tych plebejuszowskich. Nieszczęśliwy chłopak, boso... poszedł prosto... w świat... nie wiem gdzie, dwadzieścia lat nikt o nim nie słyszał; rodzice żyli ubogo... pogrzebali go w sercach swoich. Nagle zjawia się Nababem... milionerem...
— Ale to jakaś bajka chyba, dziwnie zmienionym głosem, którego prawie jej brakło — szepnęła hrabina, oczów nawet nie podnosząc.
— Najprawdziwsza prawda... i to tak dalece, że ów Wittington z Parzygłowów, już targuje klucz Owsiński, Bóbrkę i Szóstaki... Klucz, którego w całej okolicy kupić nikt nie był w stanie... Trzeba milion gotówką na stole położyć, a to, na dzisiejsze czasy, summa bajeczna, drugie tyle towarzystwa i zapisów... Majątek książęcy!!
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/70
Ta strona została skorygowana.