Przytomność Emila, który natychmiast korzystając ze zręczności przylgnął do Olesia, nie poprawiła humoru hrabinie, już popsutego początkiem rozmowy. Pan Aleksander widział to, ale nie zdawał się przywiązywać wagi.
W kątku pod piecem toczyła się rozmowa między nim a Emilem, zapewne wielce nauczająca, bo Oleś żywo mu coś rozpowiadał, a lice chłopaka promieniało szczęściem... Dobrze tylko, że nie miał czasu spojrzeć na matkę, której wejrzenia byłyby go ostudziły...
Na znak dany przez hrabinę, ks. Maryan wmięszał się trzeci do rozmowy tej poufnej i potrafił odciągnąć niebezpiecznego nauczyciela, od chciwego ucznia.
Nigdy może bystrość Olesia, tak nie była przykrą dla hrabiny jak dzisiaj, i nigdy takiego zamięszania i nieładu nie wprowadzała do jej salonu...
Karność, porządek, wszystko się zachwiało pod wpływem człowieka, który wszystko lekceważył a nic nie szanował. Hrabina byłaby zapewne skarciła syna, nie oszczędzając gościa, gdyby rozmowa początkowa z Olesiem nie wprawiła jej samej w rozstrój i podraźnienie, z których dotąd do siebie przyjść nie mogła.
Chciałaby się była dowiedzieć coś więcej o tych Zellerach... o nabyciu klucza, o wieściach chodzących po miasteczku, ale się obawiała badać przy dzieciach, i w prawdziwej gorączce przebywszy do herbaty, odetchnęła dopiero, gdy Oleś zabrał się do pożegnania. Nikt nie widział jak szukając kapelusza, zbliżył się ku pannie Julii, zasłaniając ją sobą, i wzrokiem pełnym wyrazu, na który mu odpowiedziała równie znacząco — pożegnał hrabiankę.
Emil wyprowadził go do ganku.
Ks. Maryan tłomaczył się tymczasem dla czego wszedł do salonu z uczniem, nie wiedząc wcale o przybyciu gościa.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/74
Ta strona została skorygowana.