St. Flour wyszła z gabinetu chowając bransoletkę, niepospolicie zafrasowana.
Zrozumiała dobrze włożony na nią obowiązek i zadanie, a nie wiedziała dobrze jak się potrafi z nich wywiązać. Julkę znała od lat kilku, najmniejszej w niej nie dostrzegłszy tęsknicy za klasztorem, ani powołania do tego stanu... Zamknięta w sobie, obawiająca się matki, milcząca, skryta, według St. Flour, Julia miała usposobienia do intrygi raczej, do namiętnego pojęcia życia, do marzeń — niż do świątobliwej kontemplacyi.
Francuzka udawała że nie widzi i tolerowała chwytanie romansów, które chowała pod poduszkę, i przerażała[1] rankami i wieczorami.
Lecz, że całe jej wychowanie było sztucznem, że ją od dzieciństwa uczono kłamać i taić się, — Julia nieśmiałością, milczeniem pokrywała temperament tem niebezpieczniejszy, że zwalczony pozornie, a palący wnętrza duszy.
St. Flour domyślała się wiele, nieraz przewidywała przyszłość, uśmiechając się do siebie — ale klasztor! nie postał w jej myśli tak samo, jak Julii nie śnił się nigdy.
Trzeba więc było — z przebiegłością, do której mało się czuła zdolną, wpłynąć na usposobienie panienki już rozwiniętej — rozmarzonej potajemnie, i — jak się jej zdawało — życia chciwej...
St. Flour siadła w swoim pokoju prawie smutna, bransoletkę rzuciła do szkatułki, nie wiedziała sama co pocznie... Przez cały wieczór rozmyślała nad tem, jak ma swą misyę rozpocząć?
Na pierwszem piętrze w pałacu, były obok siebie dwa pokoje, które hrabianka Julia i p. St. Flour zajmowały. Francuzka, dosyć płocha, ale serce mająca dobre i litościwe, nie mówiąc nigdy otwarcie ze swoją uczennicą, bo otwartość w tym domu była niemożliwą, starała się tak ułożyć z nią, aby jej jak najmniej zawadzała, a nie naraziła się matce. Było jej nie źle u hrabiny — nie wtrącano się zbytecznie
- ↑ Wydaje się, że słowo przerażała jest błędem w druku.