cznie, tak że się francuzka zdumiała. I powtórzyła jeszcze raz po chwili:
— Ja nie pójdę...
Francuzka lżej odetchnęła...
— Ale potrafisz-że się ty, posłuszne i ciche dziecko. — Obronić naleganiom, wpływom...
Potrafię... — odpowiedziała Julia.
St. Flour wstała i pocałowała ją w czoło.
— Więc nigdy ani myśli, ani powołania nie miałaś?
Julia ramionami ruszyła tylko i zmilczała...
— Z mojej strony — ja ci zaręczam wszelką pomoc — dodała St. Flour — chociażbym miejsce miała stracić. Otwarcie powiem hrabinie, że nie wybadałam w pannie Julii nic podobnego... Nie wydaj mnie tylko, proszę, z sekretu, żem ci odkryła wszystko — niech przestroga zostanie między nami.
Julia wstała żywiej niż kiedy — rzuciła się francuzce na szyję, popłakała trochę, otarła łzy szybko i stanęła przed nią, jakby z metamorfozowana. St. Flour nigdy ją taką nie widziała. Miała rumieńce na twarzy, oczy błyszczały, poruszała się swobodnie, wyraz siły i energii zastąpił zaniedbanie i senność.
— Nigdy w świecie nie zmuszą mnie do tego... do czego mam wstręt i obawę... Może są kobiety, które potrzebują spokoju, ciszy i martwego zdania swéj woli... ja! nie. Ja chcę — żyć, ja potrzebuję cierpieć — doznać... kosztować — płakać... być nieszczęśliwą bodaj, ale wolną... Ja niepójdę do klasztoru... Ja, nie jestem dziecko... ja tu chodzę okuta, dopóki kajdan skruszyć nie znajdę zręczności.
St. Flour słuchała, niemal z zachwyceniem, uczucia te i myśli tak odpowiadały jej własnym, iż się nie mogła wstrzymać, by dziewczęcia nie ucałowała... a oczy miała ze wzruszenia łez pełne...
Taki był rozmowy początek... Julia wyspowiadawszy się po długiem milczeniu, z popędliwością dziecięcia... odkryła całą duszę przyjaciółce tej nowej, z którą tyle lat przeżyła, nie znając jej. Jakież
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/86
Ta strona została skorygowana.