E acido la matina...
Godzina była wieczorna, mrok padał. Przez trzy okna wychodzące na ogród, pełen zieloności i kwiatów, wpadały do salonu odbite blaski chmur jaskrawo zabarwionych... Jedno z nich otwarte było i razem ze światła ostatkiem wpuszczało woń drzew rosą wieczorną oblanych.
W tem półświetle, półcieniu, które dozwalało jeszcze dokładnie rozeznać przedmioty, a nadawało im urok jakiś tajemniczego obrazu w harmonijną zlanego całość — pięknie się bardzo wydawała postać niewieścia, na tle bogato i smakownie przybranego salonu.
W wygodnym fotelu, niedaleko od okna, z książką na kolanach, tylko co rzuconą, wsparta na pięknych kształtów rączce białej, bogatemi pierścieniami przystrojonej — siedziała kobieta, średniego wieku — której lata odgadnąć było trudno..... Wystrojona bardzo starannie, ale skromnie zarazem, widać było, że chciała niemal starszą się wydawać powagą swą, niż była, aby na te lata, jakie przybrała, wydawała się jeszcze świeżą i młodą. Był to typ Balzakowski niewiasty lat 40.