kilka bez wieści. Choć się to tłómaczyło jeszcze, niepokoiło trochę hrabinę; czuła się niemal obrażoną i zazdrosną o nieboszczkę, choć za życia nie obudziła w niej tego uczucia.
W parę dni posłała Emila z ks. Maryanem, dowiedzieć się o zdrowie opiekuna... Było to niejako wyzwaniem do odwiedzin... Ksiądz Maryan miał polecenie powiedzieć, iż hrabina niemal odchorowała śmierć najlepszej swej przyjaciółki, że była jeszcze przybitą i mocno cierpiącą.
Oczekiwano prawie na pewno Wilskiego, gdy — dowiedziano się że interesa familijne powołały go na dni kilka do Warszawy. Zamiast niego, przybył nieznośny dla hrabiny Oleś, z jego poleceniem wytłómaczenia, iż dotąd podziękować nie mógł.
Poczciwy ów Oleś, uczuł sam mocno śmierć kuzynki...
Przybył smutny i ziewający, w usposobieniu niezwyczajnem.
— Wie hrabina — rzekł z otwartością swą gburowatą czasem — mnie tej kobiety bardzo żal. Była w istocie poczciwą, dobrą, kochała męża serdecznie, najlepszą była matką dla dzieci — a nigdy w życiu nie była szczęśliwą.
Hrabina spuściła oczy.
— Kocham bardzo Wilskiego, dałbym się za niego posiekać, ale — co prawda to prawda... trochę bałamut! Ile się on razy w życiu kochał! mój Boże... nieboszczka ładną nie była.
— Ale cóż bo mówisz, panie Aleksandrze — ruszając ramionami i ukazując mu Julkę i Emia oczyma — rzekła hrabina... Czy to się godzi.
Oleś brwi podniósł, usta wydął, popatrzał na Emila, który mu się z pewnym rodzajem porozumienia uśmiechnął. Z drugiej strony panna Julia spojrzała z za pleców matki na pana Aleksandra... także z wyrazem ironii jakiejś.
St. Flour robiła miny straszne.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/93
Ta strona została skorygowana.