posiadał światła; mówią, że zbyt przesadnie wyraża się o nim Woronicz, kiedy mówi, że kto chce być historykiem, ma czytać Skargę. Owszem, wielki kaznodzieja poświęcał się dla swojéj idei na każdym kroku, jeżeli nie przez uczucie kapłańskie, to przez uczucie obywatelskie, jako dobry polak z góry już opłakujący przyszłe klęski ojczyzny. Śmiało w oczy mówił prawdę i nie zachwiał się ani razu. Najsławniejsze tego dowody złożył w czasie rokoszu Zebrzydowskiego. Rokosz złożony z dyssydentów różnéj wartości i różnych widoków, skonfederował się cały przeciw królowi i burzył rzeczpospolitą dla tego, że przypomniał sobie zastarzałe jakieś urazy prawa. Rokoszanie chcieli króla pozbawić tronu dla czystéj prywaty, wymyślali na niego różne rzeczy, niby zbrodnie, np. i to między innemi, że zbyt się daje powodować jezuitom, niby jest na świecie sposób jaki zapobiedz temu, żeby nie mieć przyjaciół, których mniéj lub więcéj się słucha. Żądali dlatego usunięcia jezuitów z kraju. Rokosz przywalił do Sandomierza, królewscy zaś byli niedaleko w Wiślicy. Z Sandomierza przysyłali królowi obwinienia i skargi na zakon. Nieprzygotowany wstępował wtedy cudowny kaznodzieja na ambonę i zbijając baśnie improwizował arcydzieła wymowy. Była w nim szczerość i otwartość. Najgorszego obwinienia nie zamilczał, ale prostemi słowy, dobitnemi faktami dowodzenia rokoszan wywracał na nice. O! byłto taran potężny, który gruchotał mury nieprawdy jednem skinieniem czarodziejskiego słowa. Zarzucano np. Skardze, że osobiście wpływał do rządu, wyrabiając u króla urzędy i starostwa dla osób wiernych kościołowi, ale bez osobistéj wartości i niczém nie zasłużonych dla ojczyzny. Rokosz chciał tém dowieść, że król nie patrzy spraw kraju jak przynależy, że zostaje w złem towarzystwie i że mu idzie o własne widzimisię i osobiste względy. Co na to Skarga? W prostych wyrazach tak się serdecznie, szlachetnie tłómaczy: „Dowieść na mię niemogą, abym co komu uprosił, bo się za tak u króla jegomości pana mego, wdzięcznego i udatnego nie mam, anim jest, ani być chcę. Jeden jednak na się grzech powiem: woźnicy króla jegomości, który mię kilkanaście lat wozi i ze mną u dworu zstarzał, a nigdy mię nie przewrócił, uprosiłem wielką wakancję w żupach, groszy 20 na tydzień, aby w starości głodem nie umarł. Jeślim tedy zgrzeszył, proszę odpuszczenia“. Z równą szlachetnością podał twarz drugą
Strona:PL J Bartoszewicz Historja literatury polskiej.djvu/282
Ta strona została przepisana.