powodzenie łodzi na morzu i opowiada, jak biskup, pływając na niéj, przybił do wysokich urzędów w koronie polskiéj, Jacynt Mijakowski, dominikanin, „kokosz z pypciem na kolendę“ rozdaje stanom koronnym i stąd do każdego stosownie przy zabawnym swoim podarunku przymawia. Daléj Tomasz Młodzianowski rozbiera poważnie w kazaniu pytanie: jak matka Rebeka przezywała Jakóba: Kubusiem czy kubkiem? i t. d. Zanotujemy jeszcze ks. Alexandra a Jesu, jak się nazywał po zakonnemu; był to Jędrzéj Kochanowski, syn Mikołaja podstarosty sandomierskiego, kazania jego są jakby pamiętnikiem rodziny Fredrów. Augustyn Witwiński mienił się jak kolory; jasny i prosty, z postępem czasu robi się coraz więcéj uczuciowy i ciemny i coraz więcéj sadzi makaronizmami; lubo miał niepospolite wykształcenie naukowe i czytywał autorów greckich i łacińskich, lubo znał dziejopisarzy narodowych, przecież tak rażące prawi błędy, że aż dziwno się robi czasem, np. mówi o wojnie Bolesława Krzywoustego przeciwko krzyżakom.
Z tem wszystkiem pomimo śmiesznéj strony, jest i druga zacna, szlachetna w tych kazaniach. Głównie co w nich uderza, to narodowość. Rzeczywiście nigdy literatura nasza nie była tak szczeropolską, jak w płodach kaznodziejskich XVII wieku. Wyzwoliwszy się z form rzymskich, które ją krępowały za złotéj epoki, chociaż nie rozkochała się we wzorach wielkich, porywających wymowy, ale za to na wskróś przejęła się miłością ku swojskim rzeczom. Dziwne tam doprawdy panuje wszędzie zaślepienie, ale jak poczciwe, jak zacne! Mówcom naszym kościelnym zdaje się, że wszędzie napotykają Polskę, po całym świecie spoglądają i widzą instytucje, zwyczaje polskie i nic więcéj jak polskie. Zarówno w nowym jak i w starym świecie, w biblii i w chrześciaństwie, w Turcji i w Jerozolimie, wszędzie jest rzeczpospolita, są starostowie, biskupi, sejmy, wszystko tam w żupan przybrane. Chrystus Pan, to król szlacheckiego narodu, a jego apostołowie to senat; lub izraelski, to szlachta, królowie Palestyny wojują z tatarami, bo tak się nazywają madjanici u naszych mówców kościelnych. Ironja, rubaszność staropolska weszła teraz na kazalnicę. Gdyby nie koncepta, gdyby nie sadzenie się na dowcip i wyszukane frazesy, które może były jeszcze zabytkiem
Strona:PL J Bartoszewicz Historja literatury polskiej.djvu/453
Ta strona została przepisana.