swoją i rzutnością wprawiał do lotu, a drugi uczył, rozprawiał i wskazywał drogę ku pracy.
272. Wśród takich okoliczności zaczęła się w Warszawie wiązać nowa, młoda literatura, która nic wspólnego nie miała ani ze starszymi pisarzami, ani z Biblioteką warszawską. Czas na nią przyszedł. Podrosło nowe pokolenie i wyuczywszy się cokolwiek, próbowało sił własnych. Byli tam wszystko ludzie zdolni, zdolność też jedynie wielu z nich ocaliła w przyszłości, bo nic innego. Nauki głębszéj, poglądu spokojniejszego i dojrzałego na życie, tam nie było. Powstawali niby odrodzeni w duchu, niby nowi ludzie, bo nawet nie mieli nic wspólnego z pojęciami socjalnemi staréj rzeczypospolitéj. Wszyscy wrzeli życiem, na przesąd żadnego nie mieli względu, gotowi będąc zawsze do wszelkiéj manifestacji i czynu i pióra. Chodzili umyślnie brudno i ubogo, zgiełk wielki robili nawet po ulicach. Ich organem był z początku „Przegląd warszawski“, a potem „Nadwiślanin“. Zdobyli się na „Jaskółkę“, noworocznik własny. Poezja tam główny rej wodziła, a była to już prawdziwa poezja zapalna, ognista, nie zimna, jak urzędowe, chociaż piękne ody Szabrańskiego. Patrjarchą tej młodzieży był Juljan Fileborn, zdolność poetycka niezaprzeczona, ale umyślnie się zmarnował. Z gronka tego wyszli jednak Roman Zamorski, Antoni Czajkowski, Włodzimierz Wolski, Bohdan Dziekoński, Sierpiński, Norwidowie i Teofil Lenartowicz. Dziekoński i Czajkowski odznaczali się nawet w tem gronie pod względem naukowym, bo obadwaj skończyli uniwersytet, a Czajkowski był magistrem prawa. Inni własną pracą i czytaniem się wyrobili. Dziekoński uczył się w Dorpacie; był wcale dobrym krytykiem i napisał niezłą powieść historyczną o sławnym naszym alchemiku, pod tytułem „Michał Sędziwój“, a zachęciwszy się stąd do poszukiwań, zbierał materjały do dziejów alchemji wogóle. Włodzimierz Wolski napisał wtedy poemat swój „Ojciec Hilary“, który był niby rodzajem hasła dla szkoły i poeta w jednéj chwili zyskał wielką popularność pomiędzy młodzieżą. Wolski próbował i powieści towarzyskiéj, a nieźle mu się udawała. Zmorski szalony, namiętny i fantastyczny, poematem „Lesław“, który już wtedy latał po rękach, a dopiero w lat kilkanaście późniéj był wydany, odą do Liszta rozpalał do najwyższego stopnia. Zmorski marzył wtedy o utworzeniu szkoły mazowieckiéj w poezji naszéj i próbował poematu z dziejów mazowieckich, do czego miał wielkie w sobie zasoby, jako
Strona:PL J Bartoszewicz Historja literatury polskiej.djvu/685
Ta strona została przepisana.