dokoła mnie kuropatwy i snują się zające! Lecz dzisiaj mamy co innego na głowie; polowanie na tajemnicę!
Jechaliśmy dalej nieskończenie długą równiną: tu i owdzie urozmaicały ją kępy latanji i cyprysów. Na skraju horyzontu dostrzegliśmy jakby małe lepianki, kapryśnie budowane i gęsto skupione; wśród nich mrowiły się całe tłumy małych gryzoniów. Były to wiewiórki z gatunku zwanego w Ameryce «psami łąkowemi».[1] Z wyglądu nie były wprawdzie podobne do psów, lecz otrzymały tę nazwę z powodu dziwnie wrzaskliwego głosu, przypominającego szczekanie. Kłusem przejeżdżaliśmy mimo ich siedzib, a jednak trzeba było zatykać sobie uszy.
Podobne osady zwierzęce nie są w Stanach Zjednoczonych rzadkością. Między innemi przyrodnicy wymieniają Dog-Ville, które liczy przeszło miljon takich mieszkańców.
Wiewiórki te są zupełnie nieszkodliwe, lecz wycie ich jest nieznośne, wprost ogłuszające. Żywią się przeważnie trawą i korzeniami. Najulubieńszy ich przysmak stanowi szarańcza.
Po południu, łańcuch gór Niebieskich, oddalonych o sześć mil zaledwie, zarysował się wyraźnie na tle pogodnego nieba, po którym się przesuwały małe chmurki. Góry pokryte u podnóża gęstym lasem iglastym, najeżone ostremi skalistemi wierzchołkami, miały wygląd dziwaczny. Górował nad niemi olbrzymi Black-Dome, oświetlony promieniami wiosennego słońca.
- ↑ Tzw. pieski preriowe.