Strona:PL J Verne Król przestrzeni.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Największe wzburzenie panowało w Milwaukee. Ktoś zaproponował ustawienie przeszkody, o którąby się ten przyrząd niezwykły rozbił na drobne cząsteczki. Czy jednak zdąży się z tym na czas. Tajemniczy, wehikuł mógł się ukazać lada chwila. Zresztą i tak zmuszony będzie powstrzymać swój bieg szalony: droga przecież kończyła się nad brzegiem Michiganu.
Podobnie jak w Prairie du-Chien, tworzono najdziwaczniejsze przypuszczenia co do istoty przyrządu i zagadkowego palacza, których oczekiwano z niecierpliwością gorączkową.
Trochę przed jedenastą usłyszano jakiś huk, jakby turkot odległy i ujrzano ślimakowate kłęby dymu. Ostry gwizd raz po raz przerzynał powietrze, nakazując usunięcie się z drogi przed nieznanym potworem, który nie zwalniał biegu. A jednak jezioro było już tylko o parę kilometrów Czyżby mechanik nie stał na wysokości swego zadania?...

Z szybkością błyskawicy wehikuł wpadł do Milwaukee, przebiegł miasto i znikł bez śladu... Co się z nim stało? Czyżby go pochłonęły fale Michiganu?...