siła się z miejsca na miejsce, że żadne lunety nie mogły wyśledzić jej ruchów.
Z Bostonu, Portsmouthu i Portlandu wysyłano kilkakrotnie łodzie i szalupy z poleceniem zbliżenia się i obserwowania tej tajemniczej bryły. Wszelkie ściganie okazywało się daremnym, zjawisko bowiem znikało pod wodą.
Naturalnie na temat ten powstawały rozmaite domysły, jedne niedorzeczniejsze od drugich.
Marynarze i rybacy przypuszczali, że jest to jakieś zwierzę ssące z gatunku wielorybów. Wiadomo powszechnie, że zwierzęta te w pewnych regularnych odstępach czasu zanurzają się w wodę i potym wypływają znowu na powierzchnię, wyrzucając przez nozdrza jakby słupy wody, pomieszanej z powietrzem. Nikt jednak nie spostrzegł ani razu, żeby ta istota nieznana — jeżeli to była istota żywa — zachowywała się w podobny sposób, nikt też nigdy nie słyszał jej oddechu.
Może więc był to jakiś potwór morski, zamieszkujący głębie oceanu, w rodzaju tych, o których wspominają dawne legiendy?... Coś w rodzaju lewjatana albo węża morskiego?
W każdym razie od czasu pojawienia się tego niezwykłego zjawiska łódki rybackie i szalupy, kierowane ostrożnością, nie wypływały na pełne morze: skoro tylko zauważyły «tajemnicze zwierzę» zawracały do portu.
Statki zaś żaglowe i parowce nietylko nie unikały potworu, lecz nawet próbowały go ścigać; zawsze jednak znikał im z oczu.
Strona:PL J Verne Król przestrzeni.djvu/50
Ta strona została przepisana.