— Nic!
— A o statku?
— Także nic.
— Mój Boże! po co też mamy policję?
— Nieraz stawiałem sobie podobne pytanie.
— A zatym pewnego pięknego poranku ów przeklęty palacz może się zjawić na ulicach Waszyngtonu i rozjeżdżać przechodniów!
— Tak źle nie będzie!
— Dlaczego?
— Zatrzymamy go.
— Ba, skoro to sam djabeł, któż go zdoła pochwycić?!
— Co za przepyszny wynalazek ten djabeł! — pomyślałem — można mu przypisać wszystkie zjawiska, których wytłumaczyć nie umiemy! Djabeł rozniecił pożar na wierzchołku Great-Eyry... djabeł zdobył pierwszą nagrodę na wyścigach automobilistów... Djabeł przejeżdża się po morzu około wybrzeży Nowej Anglji!...
Myśli moje uparcie wracały do tego samego przedmiotu: kim był ów wynalazca tajemniczy, mający do swego rozporządzenia dwa przyrządy znakomite, które przewyższały wszystko, o czym dotąd ludzkość zamarzyć mogła?... Dlaczego się ukrywał tak starannie?... Cóżby to była za strata niepowetowana, gdyby się stał ofiarą jakiegoś wypadku i tajemnicę swą uniósł ze sobą do grobu!?... Przygody jego zaliczonoby z czasem do legiend...
Strona:PL J Verne Król przestrzeni.djvu/55
Ta strona została przepisana.