— Skończyłyście głupie żarty? — rzuciłem ostro. Trzeba było widzieć ich miny na dźwięk narzecza Chinook. Wtedy zacząłem się mścić. Wywlekałem głośno wszystkie szczegóły życia zarówno ich, jak całej rodziny, mówiłem, co wiedziałem o matkach, ojcach, siostrach, braciach — wszystko o wszystkich. Każdy popełniony figiel, każdą wszczętą kłótnię, każdy ukrywany wstyd wynalazłem i pokazałem publicznie. Nie szczędziłem ich wcale, nie znałem litości. Tłum otaczał mnie coraz ciaśniej. Nigdy jeszcze nie słyszano, żeby biały posługiwał się tak gładko językiem Chinook. Publiczność zaśmiewała się, dziewczęta milczały. Nawet sam Wódz zapomniał o wiośle, albo może nabrał dla mnie zbyt wielkiego respektu, żeby ośmielił się użyć swego narzędzia kary.
— Daj pokój Tommy — błagały ze łzami, ściekającemi po policzkach — prosimy cię, przestań! Nie mów już więcej! Poprawimy się, Tommy! Napewno! — Ale znałem je zbyt dobrze, żeby odmówić sobie satysfakcji przypieczenia im wszystkich pięt Achillesa. To też zlitowałem się wtedy dopiero, gdy na kolanach błagać poczęły o łaskę. Spojrzałem na Wodza: nie wiedział co ze mną począć i wolał wykpić się udanym śmiechem.
Tak. Kiedy tego wieczoru żegnałem się z Tilly, dałem jej słowo, że odjeżdżam
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.